Wiosenne szczupaki, czyli trzy dni zębatego cz. 3
Data: 08-03-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Nasz nastrój przywracają nam na szczęście nasi wybawcy - esoxy, które raz po raz podgryzają gumy. Już po kilku minutach Potok wyjmuje miarową sztukę. Przestajemy się przejmować tymi obok i wpadamy w nasz stały rytm: rzut, zwijanie, rzut, zwijanie itd.



Po kilkunastu minutach zmieniamy miejsce. Przepływamy w okolice brzegu i jedynej stojącej tu starej poczciwej brzozy. Kilka rzutów i słowa Potoka - "jest". Jak zwykle kieruję wzrok na szczytówkę wędziska. Zawsze po jej wygięciu próbuję oszacować wielkość przeciwnika. Tym razem wędka wygięta do granic możliwości mówi sama za siebie. Potok z wielkim opanowaniem podciąga rybę do łodzi. Idzie to opornie, dlatego mam sporo czasu na pełne rozłożenie podbieraka i założenie polaroidów.

Kolejne odjazdy ryby i donośny gwizd kołowrotka zwracają uwagę Intruzów. Przestają łowić. Patrzą. W pewnej chwili szczupak wynurza się z toni. Jego wielkość sprawia, że nogi robią się jak z waty. Podbierak już w wodzie, lecz na jego widok ryba z wielkim impetem odpływa. Umocowani na jednej kotwicy zaczynamy kręcić się w kółko. Teraz zaczynam wierzyć w te wszystkie opowieści o tym, jak to ryby ciągały łódki po jeziorze czy rzece. Ponowne podciąganie do podbieraka i kolejne odjazdy - to scenariusz, jaki pisze życie przez następne minuty. Nagle przy kolejnym wynurzeniu z toni widzimy kłąb wznoszącego się zielska. To szczupak wyrwał je z dna. Kilogramy moczarki dają jednak schronienie rybie, która na kilka chwil uspokaja się. To ją gubi. Sprawny ruch podbierakiem (szczęście, że jest taki duży) i już można fetować zwycięstwo.

Dopiero teraz widać, że jest nowy rekord naszej koleżeńskiej klasyfikacji. Intruzi zerkają spod oka. Mówią coś do nas, ale ich słowa giną nam w uczuciu bezgranicznej radości. Nie mogąc ustać na nogach siadamy z wrażenia. Szczupak leży na dnie łodzi i ciężko oddycha. Widać, że ta walka dała mu się we znaki tak samo jak i Potokowi. Jesteśmy szczęśliwi. Następuje szybkie mierzenie - 74 cm. Powoli zaczynają się pytania i odpowiedzi - jak wziął czy mocno parł do przodu itd. Wkładamy go do siatki, którą jak nigdy solidnie zawiązujemy, mocując do burty. Ręce drżą i mijają jeszcze minuty zanim ponownie przynęty lądują w wodzie. Po zmianie miejsca następują kolejne brania i kolejne szczupaczki lądują w łódce. Dopiero teraz widać jak są niewielkie w porównaniu z bestią w siatce. Gdy zaczyna robić się już mocno szaro, spływamy.

Na pomoście gospodarz z gościem wędkarzem gratulują nam połowu. Jesteśmy dumni. Ja rozpakowuję łódź a Potok waży rybę. 2,4 kg oraz miara 74 cm to nowy rekord zatwierdzony oficjalnie przeze mnie. Podczas skrobania okazuje się, że szczupak nie przepuszczał nawet swoim młodszym braciom W żołądku ma ok. 20 cm szczupaczka. Jego żarłoczność poskromił dopiero Potok.

Po chwili odpoczynku idziemy na kolację. Emocji tego dnia było tyle, że obdzieliłoby się nimi niejeden wyjazd naszej całej bandy. Przypominam sobie o kolegach i wysyłamy im sms-y. Ciekawe jak się czują wiedząc o tym, jak tresujemy tutejsze szczupce. Szkoda, że ich tu nie ma. Po chwili pierwsza gratulacyjna wiadomość. To Świder, któremu po dwóch tygodniach właśnie Potok odebrał świeży jeszcze rekord. Nawet "gumowa zapiekanka" podana w knajpie nie jest w stanie zepsuć nam nastroju. Kończymy piwo i wracamy. Dziś postanawiamy wcześniej położyć się do łóżek, ponieważ jutro chcemy zacząć połowy ok. 4:00. W końcu to ostatni dzień pobytu, a więc trzeba maksymalnie naładować pięknem otaczającego nas świata swoje akumulatory, tak aby wystarczyło nam do następnego razu.

Wracając do domu na niebie zauważamy raz po raz pojawiające się błyski. To oznaki nadciągającej burzy. Bierzemy resztkę whisky, cygara i udajemy się na pomost. To zestawienie dziś smakuje wyjątkowo a do tego jeszcze ten zapach burzy od strony jeziora. Zrywa się lekki wiaterek. Kończymy cygaro i idziemy spać. Budzik na 4:00. Jeszcze kilka chwil rozmów i zasypiamy. Tej nocy jakoś nie mogę spać. Wiercę się niesamowicie przerzucam z boku na bok. W końcu zapadam w głębszy sen. Wyrywa mnie z niego pikanie budzika. To już 4:00. Wyglądam przez okno - na szczęście burza przeszła bokiem i kolejny słoneczny ranek zapowiada ładny dzień. No, może jest troszkę chłodniej. Budzę Potoka. Marudzi, że może jeszcze z pół godzinki, ale na moje stanowcze - "płynę sam", złazi z łóżka. Nawet nie jemy śniadania.

Schodzimy na pomost i standardowo pakujemy się do łódki. Potok kuli się z zimna. To już chyba efekt zmęczenia, niewyspania i niedojedzenia. Po raz kolejny odbijamy od Kazikowego pomostu kierując dziób w stronę Zatoki. Rzeczywiście chłód większy jak wczoraj. Wpływamy na zatokę i stajemy na skraju grążeli oraz otwartej wody. Rozpoczynamy biczowanie. Kilkanaście minut nie daje efektu. Zmieniamy kolejno miejsce po miejscu. Nic. Dopiero po 2 godzinach, kiedy Potok szczęka zębami trafia się jakiś niewymiarek. Pływamy już to tu, to tam, ale nadal bez spodziewanych efektów.

W końcu 9:00 - postanawiamy zakończyć połów w ostatnim miejscu zatoki. Wpływamy między grążele skąd niemal wydłubuję esoxa 48 cm. Kończymy krótkim - "do widzenia Zatoko" i odpływamy. W kanałku mijamy kolejnych intruzów, którzy ze spiningami w dłoniach rozpoczynają połów w naszym ukochanym miejscu. Pewnie fama o naszych dobrych wynikach już się rozeszła. Trudno. Kotwiczymy jeszcze na otwartym jeziorze niedaleko pomostu przy trzcinach. Wiatr jednak jest na tyle silny, że kotwica przeznaczona na spokojna zatokę nie zdaje egzaminu. Dajemy za wygraną. Zresztą jesteśmy już bardzo głodni, idziemy na śniadanie.

Jajecznica z czterech jajek i parówki na gorąco poprawiają nam samopoczucie. Ustalamy, że po popłudniu popłyniemy sprawdzić okolice jednej z wysp tego jeziora. Najpierw jednak mamy zamiar odnaleźć w lesie małe jezioro, o którym słyszeliśmy wiele ciekawych opowieści. Bierzemy lornetkę, aparat i wyruszamy. Po godzinnym błąkaniu się po lesie oczom naszym ukazuje się zagubione oczko. To właśnie tu. Piękna sceneria i czysta woda tworzą niepowtarzalny klimat. Psuje go jednak pływający styropian, który wyraźnie wskazuje na kłusowniczą działalność w tym miejscu. A ryby? Owszem. Obok pomostu majestatycznie przepływa ok. kilogramowy lin. Przy trzcince natomiast zerka zaczajony niewielki szczupaczek. Piękne miejsce. Postanawiamy wracać. O 12:00 kładziemy się na popołudniową drzemkę. O 14:00 chcemy płynąć po raz ostatni.

Faktycznie punkt druga jesteśmy na wodzie. Spora fala i niewielka ilość czasu jaki nam został sprawia, że jeszcze raz obieramy kierunek ZATOKA. Jest ciepło, wręcz gorąco. Po porannych efektach nie spodziewamy się mającej niedługo nastąpić rewelacji. Postanawiamy znów zacząć od lewej strony zatoki. W pierwszym miejscu od razu kilka brań i dwa krótkie. Wreszcie mocniejsze wygięcie wędki Potoka sygnalizuje ładną sztukę. Krótka, ale emocjonująca walka i esox 58 cm jest w podbieraku. W tym momencie zauważamy, że na zatokę wypłynęli wczorajsi intruzi. Znów obserwują nasz sukces. Po paru minutach i ja spinam ładną rybę. Jest dobrze jak na południową porę dnia. Intruzi pływają coraz bliżej nas. Nie mają jednak żadnych efektów. W końcu po godzinie stania w jednym miejscu przepływamy na uprzednio obłowioną przez drugą łódkę, miejscówkę.

Kilkanaście minut i Potok krzyczy
- Jest!
- Duży? - pytam.
- Kurcze, nie wiem! - pada odpowiedź. Ale zdążysz założyć polaroidy - uśmiecha się.
W tym momencie ryba pokazuje swoją siłę, a kilkunastometrowy odjazd utwierdza nas w przekonaniu, że mamy do czynienia z kolejnym okazem. Upływające minuty to jakby przeciąganie liny. Raz rybę podciąga Potok, raz ryba prze do przodu. Po chwili sytuacja z dnia poprzedniego. Szczupak w kupie zielska. Potok naprowadza szczupca na podbierak i... w tym momencie słyszę trzask żyłki. Wymownie patrzę na kompana i odkładam podbierak. Widocznie Potok nie zauważył mojego spojrzenia bo krzyczy - jeszcze jest!.

Faktycznie. Żyłka tylko przecięła na pół zielsko a ryba odbiła na otwartą wodę. Znów biorę podbierak i czekam w gotowości. Jeszcze tylko kolejny odjazd szczupaka pod łódź, którym wprowadza nas w osłupienie i podbieram rybę. Jest. Ogromna radość. Szczupak jest co najmniej tak duży jak dopiero co złowiony wczorajszy rekordowy okaz. Teraz dopiero zauważam ruszające samochody. Ponieważ akcja rozgrywała się blisko drogi, nawet kierowca karetki zatrzymał się i obserwował nasze zmagania z rybą. Mierzymy szczupaka - 80 cm. Intruzi chyba tłumią w sobie zazdrość pytając czy spory.

W ciągu dwóch dni na ich oczach wyjęliśmy 4 ładne sztuki. To może być powód do zazdrości. Siadamy. Długo nie możemy dojść do siebie. Następuje sesja fotograficzna i szczupak zajmuje miejsce w siatce. Po klikunastu minutach odpoczynku zmieniamy miejscówkę. W rzuty, które wykonujemy nie wkładamy już tyle skupienia, chyba po prostu nałowiliśmy się do syta. Na kolejnym z napływów urywa mi się przy łodzi ładna sztuka. Jestem zły, bo mogłem zakończyć ten połów ładnym wynikiem. Los jednak mi sprzyja, bo po kilku minutach znów branie. Zacinam i czuję ten miły pulsujący ciężar. Ryba kilka razy uchodzi znad podbieraka, ale po chwili Potok podbiera szczupca. 55 cm to ładne zakończenie. Mamy dość, przecież trzeba wiedzieć, "kiedy ze sceny zejść niepokonanym". Żegnając się z Zatoką ruszamy w stronę kazikowego pomostu. Po raz ostatni rozpakowujemy łódź, odwiązujemy kotwicę, zanosimy wiosła. Rzeczy tym razem, zamiast do pokoju wędrują do samochodu.

Niestety następują chwile, które najmniej lubimy - pakowanie. Po godzinie jesteśmy gotowi. Cóż, pora ruszać. Żegnamy się z gospodarzem, który serdecznie zaprasza nas na kolejną wizytę. Startujemy ok. 18:30. Jeszcze tylko tankowanie, szybki hamburger w Zgonie nad Mokrym i już tylko przesuwający się pod kołami asfalt. Z każdym kilometrem jesteśmy dalej od ukochanej zatoki, bliżej (niestety), szarej rzeczywistości i cuchnącej spalinami Warszawy.

Wiemy, że wrócimy tu latem, ale już teraz myślimy, że to zbyt odległa przyszłość. Może coś uda się wykombinować, aby zjawić się tu wcześniej. Na długi czerwcowy weekend zaplanowaliśmy wyjazd w okolice Dorohuska, lecz już dziś mogę powiedzieć, że zrezygnowaliśmy z tego pomysłu i 18.06.2003 wracamy nad ZATOKĘ ŻARŁOCZNEGO SZCZUPAKA !!! Wynik 17:17 potwierdza słuszność tej nazwy.

P.S. Łowiliśmy spinningami Konger Champion Tango 2,4 m 1 - 8 g, i do dziś nie uznajemy innych wędek.

Piotr Potocki
Piotr Woźniak







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=769