Pokrzywy
Data: 20-04-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Są miejsca, które odwiedzam rzadko, choć tkwią w pamięci ciepłym okruchem. Są za daleko by wygrać z codzienną gonitwą i brakiem czasu, ale gdzieś głęboko przechowuję obrazy, które nijak się mają do dnia dzisiejszego.



Siedzę znudzony gapiąc się bezsensownie przez okno. Babcia stuka garami i krząta się po kuchni nie zwracając na mnie uwagi. Upał jak diabli. Powietrze tylko drga nad kamieniami, którymi wyłożone jest podwórko. Nawet kury mniej gdaczą niż zwykle, a kot sąsiadów leży w tej samej pozycji pod pieńkiem do rąbania drew już chyba z godzinę. Tylko muchy brzęczą obijając się o wszystko w durnym poszukiwaniu skwaru.

Przesuwam kolejny raz ręką po twarzy odpędzając upartą muchę i sięgam po skórzaną packę, by ją utłuc, gdy za chwilę wyląduje na szybie. Leszczynowy patyk śmiga w powietrzu i po chwili ogłuszona mucha leży na parapecie. Patrzę na czarne truchła jej poprzedniczek i doznaję olśnienia. Zbieram je do starego pudełka po tytoniu i dudniąc piętami po schodach krzyczę do babci – lecę na ryby! Pędzę przez podwórko wprost do komórki, w której wujek przechowuje swoje skarby. Tam stoją wędki i nawet nie zwracam uwagi na kurze „guano”, w które jak zwykle wdepnąłem. Niecierpliwie chwytam starutki bambus powiązany sznurkiem i pudełko z haczykami. Wędka jest „uzbrojona”, ale wiem już, że trzeba zawsze mieć ze sobą zapasowe haczyki.

Teraz kolej na „gnojówkę”. Kilka ruchów patykiem i mam kilka pięknych gnojaków. Wycieram paluchy o spodnie i już spokojnie otwieram furtkę w ogrodzeniu, aby przejść przez ogródki. Ależ tu pachnie. W rozedrganym powietrzu zapachy roślin mieszają się w jakiś niesamowity konglomerat zieleni, słońca, ziemi i wody. Przedzieram się przez większe niż ja łodygi kukurydzy, zrywając po drodze jeden z kaczanów. Jeszcze kilka metrów i jest druga furtka. Tu dla odmiany straszą mnie wielgachne krzaczory pokrzyw. Parzą skubane po gołych nogach, ale co tam, ważne, aby szybko być nad wodą. Jeszcze zjazd po stromiźnie brzegu i mogę zarzucać.

Leżę rozleniwiony skwarem, gryząc słodki kaczan. Trawy grają milionami owadów, których nawet nie widać. Tylko koniki polne podskakują po źdźbłach, grając coraz to gdzie indziej swoją piosenkę. Drapię się po poparzonych pokrzywami łydkach i obserwuję piórko spływające powoli z prądem. Nic się nie dzieje, ale czasem leciutko podskakuje, burząc spokój wody. Troszkę otumaniony zapachem dzikiej mięty i upałem zmieniam gnojaczka na muchę i zarzucam jak najdalej od siebie. Pod prąd.

Przynęta spływa powoli a lekko przyduszona mucha czasem zagmera łapkami. Odkładam kij na ziemię, by chwycić podskakującego tuż obok konika i wtedy właśnie piórko znika pod wodą. Zacięcie jest tak potworne, że wyrywam rybkę z wody, a wędzisko rozłącza się na dwie części. W trawie podskakuje srebrzysta ryba. Nie wiem jak się nazywa, nieważne. Ważne, że ją złowiłem sam. Rozglądam się dookoła szukając patyka, aby ją nawlec i... rezygnuję. Wypuszczam rybkę do wody i kładę się w trawie. Później zarzucę znowu. Mam czas.

...Stoję koło samochodu usiłując rozpoznać stare, dobrze znane miejsca. Nic z tego. Zamiast ogródków jest jakaś fabryczka, a tuż za nią kanał, w którym stoi jakaś mało przypominająca wodę maź. W miejscu, gdzie stał dom dziadków teraz jest parking. Tylko pokrzywy są takie same, a ja muszę już jechać. Spieszę się.

Byba







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=820