Z pamiętnika wędkarza - cz. 8
Data: 23-04-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Czas mijał szybko, mijały kolejne wiosny i jesienie a ja coraz bardziej oddalałem się od wędkarstwa. Nie odwiedzałem już strumyczka, nie chodziłem wieczorami połowić okonie. Mój czas poświęcałem motocyklom i włóczeniu się z kolegami. Gdzieś jednak na dnie serca, w zakurzonym kąciku przykulona pod ścianą siedziała zapomniana miłość do wody. Do malowanych purpurą zachodów słońca, do gwałtownego walnięcia w wirówkę szczupaka.



Ta miłość po czterech latach spokojnego znoszenia zapomnienia postanowiła o sobie przypomnieć. Najpierw delikatnie, niby nigdy nic, podczas jazdy motorem wzdłuż małej rzeczki tknęło mnie. Musiałem się zatrzymać choć na chwilę, popatrzeć westchnąć i pojechać dalej. To jednak miłości pozwoliło się upewnić, że ciągle o niej pamiętam i jestem podatny na jej namowy jak miękka glina na napór dłoni garncarza. Gdy wróciłem do domu wiedziałem już, że za kilka dni jak tylko zdam maturę wybiorę się na nocną, samotną zasiadkę. Jednak do tego czasu moja wielka, przyczajona miłość musiała jeszcze poczekać zanim będzie mogła rozgościć się na dobre.

Matura okazała się łatwiejsza niż mogłem przypuszczać, zostało mi tylko przygotowanie do wielkiej wyprawy. Tylko gdzie jechać, na co się nastawiać? Leszczy nigdy nie lubiłem, węgorzy w miejscach gdzie łowiłem było jak na lekarstwo, więc jedynymi rybami, na które warto było się wybrać były sumiki karłowate.

Pełen nadziei na udany połów ruszyłem rowerkiem, obładowany wszystkim co mogłem zapakować do plecaka i przytroczyć do ramy. Nie byłem do końca pewny, czy to co zabrałem będzie mi potrzebne. Długa abstynencja wędkarska sprawiła, że nie bardzo wiedziałem, co jest konieczne na takiej wyprawie.

Droga na pobliskie glinianki z tym całym ekwipunkiem nie należała do przyjemnych, ale czego się nie robi dla kilku godzin w samotności nad wodą i do tego w nocy. Poświęca się oglądanie super filmu ze znajomymi lub wypad na balety z dziewczyną. Jadąc na taką zasiadkę trzeba się pogodzić i zaakceptować fakt, że pies w bramie pogoni nas przez co najmniej pięćdziesiąt metrów, że na koniec zjeżdżając z drogi na piaszczystą ścieżkę, przewrócimy się boleśnie obijając kolana. Jednak te wszystkie niedogodności odchodzą szybko w niepamięć jak tylko rozłożymy sprzęt i zasiądziemy w nie całkiem wygodnym krzesełku.

Rozsiadłem się w nie całkiem wygodnym foteliku i czekałem na branie. Słońce powoli, jakby ospale, zniżało się ku zachodowi. Wiatr ucichł i gdyby nie ptaki, i rechocące w trzcinach żaby, byłoby zupełnie cicho. Ciepłe powietrze działało jak środek nasenny usypiając mnie i kojąc maturalne napięcia. Przegapiłem pierwsze branie. Potem następne i jeszcze jedno. Po kilku zaspanych zacięciach spiąłem się w sobie. Wpatrywałem się w stojący na gładkiej jak lustro tafli wody spławik. Wpatrywałem się w niego hipnotyzując go, a on poddał się mojej presji i zniknął pod wodą. Zaciąłem, na końcu zestawu dyndał malutki sumik karłowaty. Po pięciu następnych braniach byłem załamany. Sama drobnica, a gdzie się podziały te duże? Nie całkiem wygodny fotelik powoli dawał znać o swoich mankamentach i chcąc nie chcąc, musiałem się troszkę rozprostować i pozwolić odpocząć pośladkom. Otworzyłem kabłąki na wypadek brania i poszedłem na króciutki spacer wzdłuż brzegu stawu.

Prawie zapomniałem jak może być pięknie nad wodą w taki ciepły wieczór, jak potrafi człowiek łatwo zapomnieć o całym bożym świecie gdy zatraci się w pięknie przyrody. Straciłem tyle czasu nie odwiedzając wodnego świata. Zapatrzyłem się w nadbrzeżne szuwary szukając w nich nieokreślonego ruchu. Coś jednak nie pasowało do tego krajobrazu, coś psuło całą tę spokojność i ład. Przez środek stawu z zawrotną prędkością płynął przechylony jeden z moich spławików. Wystrzeliłem do wędek i z miejsca jak piorun dopadłem do kija, chwyciłem go i potężnie szarpnąłem. Zapomniałem jednak zamknąć kołowrotka i nic z tego nie wyszło. Poprawiłem się szybko i wyciągnąłem następnego niedużego sumika. Dopadło mnie zniechęcenie. Usiadłem na swoim foteliku i wtopiłem się w nadbrzeżny krajobraz. Postanowiłem zniknąć, zamazać swoje wtargnięcie do tego świata, który najwyraźniej był na mnie zły nie dając mi żadnej dużej ryby. Widać nie pasowałem do tego miejsca, nie byłem jeszcze gotów na wspólny byt. Czas jaki nas dzielił był barierą którą musiałem przebyć, musiałem ponownie zaprzyjaźnić się z wodą.

Noc przyszła i otuliła staw spokojnością i ciszą. Musiałem założyć na spławiki świetliki. Zarzucone stały bez ruchu. Zwijałem je czasem żeby sprawdzić czy robaki jeszcze się ruszają. Noc w swej ponurości i tajemniczości wzbudzała we mnie strach. Nieodgadnione odgłosy otaczały mnie ze wszystkich stron, wyobraźnia dodawała im mrocznego wyrazu. Szelest w trzcinach przywoływał najstraszniejsze koszmary. Cienie rzucane przez zimne światło gwiazd i księżyca były groźne i mroczne. Dwa stojące świetliki pozwalały mi zapomnieć o tym całym strasznym świecie dookoła.

Senność powoli zaczęła zamykać mi powieki, odbierała mi siły, szeptała do ucha żebym zasnął, przespał tę całą koszmarną noc. Kawa była dla mnie wybawieniem. Rozgrzała mnie i rozbudziła, dodała animuszu. Czas dłużył się niemiłosiernie, ryby omijały moje przynęty z daleka a może po prostu nie żerowały. Marzyłem już tylko o nadejściu poranka, żeby zmienić staw lub po prostu wrócić do domu.

Słońce bez pośpiechu, zaspanym ruchem rozjaśniało niebo. Czekałem już tylko na brzask, żebym mógł spakować wszystkie manatki i przenieść się gdzieś indziej. Miałem duży wybór. Stawów było kilkanaście. Kiedyś wybierano tam glinę i wypalano cegły, z czasem jednak zasoby się wyczerpały a dołki zalała woda. Powstały fantastyczne łowiska o bardzo zróżnicowanym dnie. Gdy słońce oświetlało już radośnie całą okolicę przeniosłem się na wcześniej upatrzony dołek. Rozłożyłem na nowo cały ekwipunek i na haczyki założyłem rosówki. Jak już łowić to duże - pomyślałem. Spławiki jednak stały bez ruchu tak jak przez całą noc. Czyżbym całkowicie zapomniał jak się łowi? A może to woda była na mnie tak bardzo obrażona za moją długą nieobecność, że postanowiła dać mi w kość? Nauczyć mnie cierpliwości i pokory?

Miałem dosyć niewygodny fotelik więc rozłożyłem na trawie koc i rozciągnąłem się na nim. Przyjąłem pozycje horyzontalną i wpatrywałem się w niebo. Przeszukiwałem w myślach wszystkie swoje pragnienia i marzenia. Szukałem tych najcenniejszych i najdroższych. Zastanawiałem się nad tym, co ja tu właściwie robię i po co mi to wszystko? Czemu zamiast bawić się ze znajomymi przyjechałem sam rowerem na całonocne wędkowanie, które okazało się kompletnym niewypałem? Nie mogłem jednak znaleźć ostatniego ogniwa całej, już prawie do końca poukładanej, układanki. Z pomocą przyszła mi głodna ryba, połakomiła się na jedną z moich rosówek i postanowiła zabrać całą wędkę. Zobaczyłem to w ostatnim momencie. Przyciąłem choć nie musiałem. Opór był pokaźny choć niedługi. Na mojego robaka złowiłem sporego sumika. No, po to tu przyjechałem, po takie ryby. Już po chwili miałem drugiego. Brały co parę minut. Wyjątkowo duże, wszystkożerne sumiki pieszczotliwie nazywane byczkami. Gdy miałem ich już kilka postanowiłem się zwinąć. Na kolację miałem ich wystarczającą ilość.

Złożyłem wędki i jeszcze na parę chwil rozłożyłem się na kocu. Zamknąłem oczy. Wszystko wydało mi się takie jasne i proste. Zrozumiałem cel tych wszystkich zmagań. Zmagań z przyrodą i ze samym sobą. Choć cała ta walka z siłami natury nie do końca była walką a raczej przyjacielską rywalizacją. Rywalizacją dla samej rywalizacji i do nauki wyższych wartości. Była celem samym w sobie, motorem do samodoskonalenia całego siebie. Te kilka godzin samotności dawały więcej niż godziny nauki. Dawały spokój i poznanie. Dawały to, po co wszyscy jeździmy nad wodę - przyjemność.

wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=827