Pogawędkowe okazy - pstrąg z Bobru
Data: 27-04-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Wieści znad wody


Od kilku dni zapowiadano na niedzielę zmianę pogody. Po bardzo ciepłych dniach miało przyjść lekkie ochłodzenie poprzedzone wystąpieniem pierwszych wiosennych burz. To niemal idealne warunki na pstrąga. Plan stał się prosty i oczywisty. I jak to zwykle bywa w takich oczywistych przypadkach los okazał się przewrotny i złośliwy. Właśnie w taki dzień spotkał mnie zaszczytny obowiązek zabawiania małolata.



Postanowiłem nie rezygnować z wyjazdu nad wodę, tyle, że zamiast przedzierać się przez nadbobrzańskie krzaczory, musiałem wybrać "opcję spacerową" pod możliwości przedszkolaka. Wybór padł na wiosenne okonki. Na początku zwiedzaliśmy żwirowe wyrobiska pod Bolesławcem, które swego czasu barwnie opisywał na PW Daniel "jesiotr" Grygorcewicz. Bezpieczne brzegi, łatwy dostęp do wody i dość duża ilość pasiastych drapieżników spowodowały, że nie mogło być mowy o nudzie. Mały radził sobie znakomicie, a ja szybko zapomniałem o tym, jak to zostałem "wrobiony" w jego towarzystwo.

Po południu, zgodnie z zapowiedziami, pogoda zaczęła powoli siadać. Na niebie piętrzyły się pierwsze wiosenne kominy cumulonimbusów, co mogło zwiastować nadejście burzy. Zapachniało pstrągiem i nie wytrzymałem. No, bo skoro mały nie okazywał oznak znurzenia, był zachwycony wędkowaniem, to prawdopodobnie poradzi sobie w trudniejszych warunkach i być może spotka się z rybką dużo silniejszą od okonków. Zaczęło wyglądać na to, że niedzielna wycieczka nad wodę przerodziła się w prawdziwą wyprawę.

W pobliskim miasteczku wciągnęliśmy jakąś paskudną pizzę i chwilę potem byliśmy nad rzeką. Już w pierwszych rzutach zaczepił się jakiś maluch. Na głębokiej cofce jazu pod Brunowem, gdzie kilka lat temu łowiłem rekordowe ryby, nie można było jednak liczyć na nic więcej. Wszystkie okoliczne krzaki były gęsto obsadzone gliździarzami wyławiającymi ostatnie niedobitki. Szkoda się denerwować, postanowiłem przenieść się na wodę górską, kilkanaście kilometrów wyżej.

Marczów to mój ulubiony odcinek Bobru. Kolejny jaz, spiętrzenie i głębokie do trzech metrów doły przeplatają się tutaj z rwącymi bystrzami. To na Marczowie dwa lata temu złowiono bobrzański rekord - pstrąga o wadze pięciu kilogramów i długości osiemdziesięciu centymetrów. Mimo, że ryba została zabrana, przekonany jestem, że nie była jedyna w tym rozmiarze.

Wędrowaliśmy w górę rzeki obrzucając bardzo dobrze znane mi płanie i burty. Mimo, że burzowe chmury rozpłynęły się po kilku kroplach deszczu, pstrąg tego dnia był wyjątkowo aktywny. Brania mocne, zdecydowane, a minimalna ilość spadów świadczyła, że jest to dzień znakomitego żerowania. Na moim ulubionym zakręcie, na niewielkiej skalnej półce udało się wyjąć trzy wymiarowe pstrągi w trzech kolejnych rzutach. Takiej skuteczności nie miałem jeszcze nigdy. Na nieco łatwiejszej miejscówce również Mati zaliczył swojego pierwszego samodzielnie złowionego pstrążka. Radość była oczywiście ogromna.

Na sam wieczór postanowiłem jednak zjechać pod Sobotę. To miejsce cofki kolejnego jazu i głębokich dołów. Wzdłuż podmytych brzegów łowienie jest jednak bardzo utrudnione. Sporo zwalonych drzew, krzaki i wysokie skarpy powodują, że większość miejscówek jest tu po prostu niedostępna. Ma to jednak jedną ogromną zaletę. Sporo amatorów ryb w kropki omija te miejsca, nie chcąc ryzykować zerwania przynęty i dzięki temu ilość ryb jest jakby nieco większa. Mam tutaj swój sposób łowienia. Spławiam woblera nawet kilkadziesiąt metrów, naprowadzając go powoli na miejscówkę i wykorzystując prąd rzeki wyprowadzam spod burty. Potrzeba do tego dość długiego kija i trochę wyczucia. Wobler powinien udawać spłoszoną rybkę odpływającą od brzegu. Pstrąg najczęściej uderza na granicy wody płytkiej i rynny.

Gdy znaleźliśmy się na miejscu zaczęło robić się ciemno. Wiedziałem, że mamy maksymalnie dwa-trzy spławienia woblerka. Przy średnim uciągu wypuszczenie przynęty na kilkadziesiąt metrów zabierało nawet do dziesięciu minut. Ponieważ zaczynało się ściemniać wybrałem woblerka własnego wyskrobania, o nieco bardziej agresywnej pracy i jaśniejszych barwach. Wieczorem pstrągi lepiej reagują na przynęty wywołujące mocniejszą falę hydroakustyczną.

Po kilku minutach wobler znalazł się tuż za głębokim dołem i zamknąłem kabłąk kołowrotka. Teraz wystarczyło przytrzymać, by prostująca się linka ułożona bliżej środka rzeki, odciągnęła energicznie wobler od brzegu. Tak się stało... i nic. Podałem więc wędkę małolatowi. Przekonany, że to już koniec wędkowania postanowiłem porobić porządki w pudełkach w czasie zwijania linki.

W momencie gdy mały złapał za wędkę, stało się jednak coś nieoczekiwanego. Wędka wygięła się do granic wytrzymałości a kołowrotek zaczął z brzękiem oddawać linkę. Mati zrobił przerażoną minę i z całych sił ciągnął w swoją stronę. Początkowo znieruchomiałem równie zaskoczony sytuacją. Zareagowałem dopiero gdy daleko, kilkadziesiąt metrów niżej, dostrzegłem grubą falę spod krzaka, gdzie właśnie powinna znajdować się przynęta. Skorzystałem z tego, że w wodzie przed nami znajdowała się skała pozwalająca na wyjście kilka metrów do przodu. Miałem wodery, więc mogłem wskoczyć do wody a Mati podał mi wędkę.

Ryba walczyła w najgłębszym miejscu, prawie na środku rzeki. Wiedziałem, że jest to miejsce bezpieczne i nie ma tam żadnych zawad. Jedyną obawę budziła mała ilość linki na kołowrotku. Gdyby ryba mocniej ruszyła w dół rzeki dość szybko miałbym pustą szpulę i zerowe szanse na jej zatrzymanie. Pstrąg popełnił jednak błąd. W pewnym momencie gwałtownie ruszył w górę, czyli moją stronę. Ledwo nadążyłem zwijać linkę. Gdy znalazł się kilka metrów od skalnej półki zorientował się w sytuacji i gwałtownie odjechał wykonując w chwilę potem wyskok ponad metr nad powierzchnię wody. Wrażenie było ogromne. Przez moment myślałem, że to głowacica - ryba była niesamowicie wysoka. Po kilku minutach udało się jednak wprowadzić go na płytszą wodę i mimo, że był jeszcze w pełni sił, wyrzuciłem go na brzeg. Chyba pomógł trochę zapadający mrok. Prawdopodobnie nie widział już zagrożenia.

Wobler pożarty był głęboko, a obok w przełyku tkwił piętnastocentymetrowy pstrąg. Miara wskazała 52 cm, lecz żarłok był rekordowo gruby. Nawet znacznie większe sztuki łowione w Bobrze nigdy nie osiągały takich długości i pewnie takiej wagi.
Nie wyobrażacie sobie radości Mateusza, który oczywiście czuje się łowcą tej ryby. Dla mnie to kupa nowych doświadczeń i prawdopodobnie rekord wagowy pstrąga z Bobru.

Ryba złowiona 18.04.2004 r. na wobler własnej produkcji.
Użyta wędka to St. Croix c.w. 18 - 24 g
linka (plecionka) Berkley grub. 0,10 mm
przypon z żyłki Stroft 0,18 mm

jarekk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=830