Złowić troć - „ZIMA”
Data: 30-04-2004 o godz. 09:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Co roku w grudniu nie mogę doczekać się Świąt. Niby tak jak wszyscy, ale dla mnie oprócz radości z narodzenia Chrystusa jest jeszcze coś. Dokładnie w tydzień po Wigilii zaczynam sezon trociowy. Plecak mam spakowany od początku grudnia i co kilka dni do niego zaglądam, przywołuję w pamięci brania ryb, hole: te udane i zakończone porażką. W tym tekście opiszę jak łowię troć w zimie.



Odpowiedni spinning na troć powinien mieć od 2,7 do 3,20 m, akcję szczytową (zbyt miękkie kije przy łowieniu agresywnymi woblerami lub wirówkami wyginają się jak przy wymiarowym pstrągu, tłumią czucie pracy przynęty i są przyczyną spóźnionych zacięć, a w konsekwencji zejść ryb w czasie holu). Długość wędki zależy od warunków w jakich łowimy. Łowiąc w Wieprzy używam kija 3,12 m z uwagi na wysokie skarpy i krzaki, które muszę jakoś ominąć oraz oblodzenie brzegów. Kołowrotek powinien mieścić minimum 150 m żyłki 0,30 mm. Nie musi mieć kilkunastu łożysk, w zupełności wystarczą trzy lub cztery, ale bardzo dobrej jakości.

Ważniejszy jest dobry i pewny hamulec oraz precyzyjne nawijanie żyłki (nie macie pojęcia co potrafi wyczyniać żyłka na 10 stopniowym mrozie – nie ma chyba nic bardziej złośliwego). Żyłkę w zimie zmieniam dwa lub trzy razy i najlepiej łowi mi się na Dragona XT 69 0,30 lub 0,32 (latem do paproszków 0,12 XT 69 też jest bezkonkurencyjna, a jeżeli wziąć pod uwagę cenę - to rewelacja). Nad rzekę zabieram dwa kołowrotki: Dragona z 10 łożyskami i Shimano Alivio z 1 łożyskiem – zimą dużo lepiej łowi mi się na Shimano – mniej łożysk – mniej zamarzania.

Przynętę z żyłką zawsze łączę poprzez krętlik z agrafką wysokiej jakości z jednego kawałka drutu. Ważne jest też, żeby agrafka miała szeroki łuk, gdyż nie gasi to pracy woblerów i wahadłówek.

Za każdym razem, gdy czekając na Nowy Rok grzebię w plecaku, planuję początek sezonu w innym miejscu. Od czasu kiedy sezon zaczyna się w styczniu zaczynam sezon powyżej Sławna, najczęściej w Tychowie lub Korzybiu. Zabieram ze sobą trzy pudełka z przynętami. Pierwsze – podstawowe, zawiera wahadłówki. Najwięcej mam blaszek Stefana Przychodzkiego. Są to:

Karlinki K3 i K4

Trzebiatówki T3

w kolorze miedzianym (często ze spodem pomalowanym na kolor biały, srebrny lub czerwony), srebrnym lub matowo-białym. Nie łowię na blaszki mosiężne, ale to ich wcale nie dyskwalifikuje, po prostu nie mam do nich przekonania. Waga wahadłówek waha się od 18 - 25 gramów. Najczęściej wybieram 20 lub 22 gramowe.

Łowiąc na wahadłówki rzucam lekko pod prąd rzeki, kilka metrów powyżej potencjalnego stanowiska ryb, tj.: wszelkie krzewy, których gałęzie wchodzą do wody, każda przeszkoda w wodzie, czy to jest kamień, zerwana skarpa, kępa zielska, kłoda na dnie czy też pojedynczy kołek oraz wszelkie doły na zewnętrznych stronach zakrętów i przy burtach ze spowolnieniem nurtu.

Zamykam kabłąk kołowrotka, czekam chwilę aż blaszka opadnie na dno i napinam żyłkę (istotne jest, żeby przynęta pracowała jak najbliżej dna). Idealnie, jeżeli uda się poprowadzić blaszkę bez kręcenia korbką tuż przed przeszkodą, następnie nad nią i jak najbliżej za przeszkodą. Brania najczęściej następują w trzech momentach: gdy błystka startuje z dna, gdy wybrzuszona prądem wody żyłka wyprostowuje się a przynęta podrywa się ku górze oraz kiedy przynęta kończy łuk w poprzek rzeki i gwałtownie zmienia kierunek w górę rzeki. Koniecznie trzeba poprowadzić przynętę pod każdym krzaczkiem, a najlepiej ją pod nim potrzymać w miejscu. Dobra wahadłówka pracuje w takim momencie wykonując nieregularne wahnięcia, a każdy ruch szczytówką wprowadza ją w ruch wirowy. Łowienie wahadłówkami daje mi bardzo dużą satysfakcję, ponieważ bardzo dobrze czuje się nimi dno rzeki, mają bardzo dobrze wyczuwalną pracę, a co za tym idzie dobrze czuję każde zakłócenie pracy i kwituję je zacięciem.

W drugim pudełku mam woblery, ich cechą wspólną jest fakt, że mają agresywną pracę i głęboko schodzą. Kiedyś używałem „Gębali”, teraz woblerów Pana Janka Meyera z Koszalina

i „Wiperów” ze Sławna.

Woblerem dobrze obławia się proste odcinki rzeki oraz kiedy stoimy na zewnętrznym łuku i po rzucie pod drugi brzeg przynęta pracuje coraz głębiej. Idealnie obławia się rynny pod brzegiem na którym stoimy oraz zwaliska drzew. Ciężko jest natomiast spenetrować woblerem doły pod przeciwległym brzegiem tam lepiej sprawdzają się wahadłówki lub wirówki. Najwięcej brań na woblery mam w okolicach środka rzeki. Praca woblerów jest bardzo dobrze wyczuwalna i można postawić je na kilka lub kilkanaście sekund w jednym miejscu. Na łowienie woblerami decyduję się w ostatniej dekadzie stycznia i w lutym. Wyjątkiem jest czas roztopów, kiedy w rzece pojawiają się żaby – wtedy przepraszam się z wahadłówkami. Trocie w Wieprzy dobrze reagują na woblery w kolorach „flagowych”, wciąż skuteczne są „strażaki”, a ostatnio gustują w rybkach z białymi bokami i ciemnym grzbietem. Woblerem lepiej jest rzucać pod drugi brzeg, trochę poniżej stanowiska wędkarza i wtedy po zamknięciu kabłąka zacząć wolne prowadzenie przynęty.


W trzecim pudełku mam wirówki w przeważającej części są to Longi nr 3 z firmy HRT – obojętnie przez kogo rozprowadzane.

Pracują perfekcyjnie i zawsze mam pewność, że przerwa w obracaniu się skrzydełka to branie (ewentualnie kontakt z przeszkoda), a nie wada przynęty. Moim ulubionym kolorem jest srebrna naklejka holo bez udziwnień w postaci kropek itp. Kiedyś były takie błystki z miedzianym skrzydełkiem i srebrną folią. Atakowały je wszystkie drapieżniki z Wieprzy. Złowiłem na nie trocie, szczupaki, pstrągi. Okonie nie mogły poradzić sobie z tak dużą kotwicą, ale pokazywały się.

Innym typem wirówki, jaki używam jest Colonel Balzera oraz wirówki do zadań specjalnych Stefana Przychodźki, które mają korpus z odlewany z ołowiu i dają się prowadzić bardzo głęboko.


Na wirówki łowię od końca lutego i w okresach, kiedy w rzece są srebrniaki, bo silna fala akustyczna bardzo dobrze pobudza je do ataku. Technika łowienia wirówkami jest taka sama jak wahadłówkami. Niestety nie da się łowić na wirówki przy dużym mrozie, ponieważ strzemiączko obmarza i wirówka staje się ładnym, ale bezużytecznym kawałkiem metalu.

O holowaniu troci nie napiszę zbyt wiele, bo każdy jest inny i musiałbym tu napisać małą pracę magisterską. Pamiętajcie jednak o jednym - nie pozwólcie, żeby walcząca ryba poluzowała żyłkę. Szkoda byłoby stracić rybę w taki sposób, ale i tak bywa, a te urwane mają to do siebie, że rosną najszybciej.

Na początku wspomniałem o swoim plecaku. Do tego roku była to wojskowa „kostka”, ale nie mogłem w niej utrzymać wszystkiego w należytym porządku i kupiłem plecak Shakespeare. Nad rzeką szkoda czasu na szukanie czegokolwiek. Potrzebuję nóż - odpinam lewą kieszeń i biorę go, potrzebuję termos - jest w głównej komorze po prawej stronie. Nie ruszam się na ryby bez: myśliwskiego noża z piłką, aparatu fotograficznego, termosu z herbatą (nic innego nie biorę do termosu, ale innym nie bronię), tool’a, który służy za wyczepiacz itp. oraz okularów polaryzacyjnych. Mam też wojskowy opatrunek tak na wszelki wypadek i starą gazetę w worku strunowym do rozpalenia ogniska.

To wszystko plus przynęty sporo waży, ale ja uwielbiam nosić na plecach ten majdan. Uwielbiam też wracać do domu zmarznięty, ale wyzwolony od codziennej gonitwy za kasą.

Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłem tym tekstem. Może ktoś dowiedział się z niego czegoś więcej o łowieniu troci i przyjedzie na Pomorze spróbować złowić łosośkę?


Halbin







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=839