Pierwsza wyprawa spinningowa
Data: 12-05-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Nie mogłem się doczekać początku sezonu spinningowego.
Przygotowania zaowocowały sporym zapasem gum, kilku ręcznie robionymi wobkami i paru dziwactwom typu spin and glow oraz - co najważniejsze - nowym kołowrotkiem Dragona.
Była sobota 8 maja.



Na łowisko, którym była majestatyczna zatoczka wcinająca się jakieś 300 metrów w piękny liściasty las pełny grzybów dotarliśmy na rowerach. Tata próbował szczęścia na spławik, ja tymczasem na spinning. Na żyłkę 0,20 przywiązałem agrafkę, a na końcu dopiąłem najatrakcyjniejszą tu przynętę - białego twistera, jak my go nazywamy szczupakowego, około 7 cm. Woda na łowisku koło metra. Założyłem lekką główkę, ponieważ mogę twistera wtedy wolniej prowadzić, co tutejsze szczupaki lubią.

Pierwsze rzuty mierzone wzdłuż krzaków trochę nie wychodziły. Spowodowane to było na pewno zimową przerwą w rzucaniu, ale po 3 minutach już się oswoiłem i celowałem tam, gdzie trzeba. Szczupaków spodziewałem się przy krzakach blisko brzegu inaczej niż w lecie, kiedy woda jest tu niska (około 50 cm w dołkach) i siedzą na środku zatoczki. Kilka rzutów w bankowe miejsce wzdłuż trzcinek i konsternacja. Bez pobicia. br>
Trochę zniesmaczony tym, iż nic nie uderzyło przez pierwsze 5 minut (co jest tutaj rzadkością!) zrobiłem mierzony rzucik pod krzaczki, które były jakieś 3 metry od brzegu. Wolne ściąganie i 2 metry od brzegu atak. Szczupaczek po iście błyskawicznym, trwającym 3 sekundy holu znalazł się na trawie (na oko 35 cm) i sam się uwalniając wrócił tam, skąd wziął.

Poszedłem poinformować tatę, że coś się zaczęło dziać. Wróciłem w to samo miejsce i rzut w podobne rejony, co poprzednio, wolne ściąganie i znów atak. Po równie szybkiej walce szczupak ponownie ląduje na brzegu. Okazało się, że jest to ten sam, którego złapałem przed chwilą (poznałem go po szramach na boku). Rybę wypuściłem tym razem w miejscu oddalonym o 30 metrów. Dalsze rzucanie w tym miejscu nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.

Przenoszę się w kolejne miejsce. Tym razem bez pobicia. Teraz idę w miejsce, gdzie łowi tata. Jest to wąski przesmyk kolo 15 metrów o głębokości około 80 cm. Rzut w bankowe miejsce, ale na razie pusto. Ponawiam rzuty i za trzecim, około 2 metry od brzegu branie. Zacinam. Hamulec lekko zagrzechotał. Pomyślałem, że może wreszcie wymiarek. Krótka walka i na brzegu ku mojemu i tacie wielkiemu zdziwieniu widzimy sandacza. Miarka wskazuje 38 cm. Cieszę się wielce, bo nigdy w tym miejscu nie spodziewałbym się sandaczyka. Pocałunek i rybka w wodzie.

Rzucam tu jeszcze parę razy, ale bez rezultatu. Przenoszę się na kolejną miejscówkę. Znowu przez jakiś okres bez rezultatów, ale po chwili rzucam precyzyjnie pod krzaki i branie. Wreszcie ryba wzięła na tyle daleko, że mogę trochę powalczyć, ale niestety słowa te były na moją zgubę. Mimo, iż ryba nie była duża, to niedaleko od brzegu udaje się jej uciec. Rzadko mi się tu zdarza, żeby szczupaki się wypinały. No, ale cieszyłem się z samej walki.

Powtórzyłem rzut w to miejsce i poczułem pukniecie, jednak nie zdążyłem zaciąć. Powtarzam rzut i tym razem siedzi. Teraz holowałem go siłowo i bez trudu wyciągnąłem. Znów nie był duży - miarka wskazuje 37 cm. Do wody.

Jeszcze kilka rzutów na tej miejscówce nie przynosi oczekiwanego efektu. Dalej już się nie da przejść, bo zalane. Idę jeszcze na miejsce położone przed pierwszym. Tam widzę ku mojemu zdziwieniu leszcza koło 45 cm majestatycznie wyglądającego w lekko brudnawej wodzie. Jednak szczupaków ani widu ani słychu i jak szybko się tu znalazłem, tak szybko się stąd wyniosłem. Powróciłem na pierwsze stanowisko.

Rzut pod drugi brzeg wolne ściąganie i jakieś 4 metry od brzegu ostry atak, fala na powierzchni... Jednak mój błąd, brak zacięcia i ryba nie zahaczyła się. Po 5 minutach jakiś szczupaczek odgryza mi ogonek twistera i jest to pierwsza stracona w tym roku przynęta, jednak lepiej jak mam ją stracić na rybie, niż na niefortunnym rzucie w krzaki. Jeszcze obławiam bankowe miejsce i wyciągam dużą kłodę drewna.

Na ostatniej miejscówce znowu branie jednak ryba po 3 sekundach się uwalnia. Nie była duża, więc nie marudzę.

Tata tymczasem znudzony spławikiem i brakiem brań rzuca na blachę, jednak nieobeznany z tą wodą nie ma nawet pobicia i mówi, że powoli trzeba się zbierać, bo chce połowić okonie w innym miejscu. Pakuje swój sprzęt i idzie ze mną na pierwszą miejscówkę. Zakładam żółtego twistera, który niewiele tutaj ustępuje białemu, choć tata twierdzi, że nawet nie będę miał brania. Rzucam w miejsce, z którego wyciągnąłem przed 10 minutami ową kłodę i branie. Zacinam, ryba znowu nie jest duża. Jest już prawie pod samym brzegiem i się wypina. Na oko miała 40 cm. Wyśmiewam się z taty i jego teorii o bezsensownym łapaniu na żółtego twistera. Idziemy jeszcze w inne miejscówki - po 5 rzutów na każdej. Jednak już bez ryby.

Podsumowując, sezon rozpoczął się udanie. Mimo, że nie było okazów ani chociaż wymiarków, to trochę emocji było i przede wszystkim cieszę się z sandacza, bo w mojej półtorarocznej karierze spinningisty, to druga ryba tego gatunku i większa od poprzedniej o około 25 cm.

Po spinningu tak jak tata mówił poszliśmy na okonie. Tym razem mój tata okazał się lepszy i na czerwonego chwycił jednego 27 cm i kilka koło 18 cm. Mnie wzięły dwa po 23 cm i dwa po 17 cm.

Wyjazd udany - oby więcej takich.

Maniek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=853