Najlepszy kolor przynęt
Data: 02-06-2004 o godz. 12:03:19
Temat: Spinningowe łowy


Dobry wędkarz - prawdziwy strateg - musi umieć przewidzieć gdzie, kiedy i na co będą brały ryby. A następnie... musi umieć wytłumaczyć, dlaczego brały gdzie indziej, w innym czasie i nie na to, co przewidział. I próba takiego właśnie wytłumaczenia znajduje się w tym artykule...



Całkiem dawno już postawiono pytanie - dla kogo maluje się przynęty. Dla wędkarza czy dla ryb. Są tacy, którzy twierdzą, że kolor przynęty nie ma absolutnie żadnego znaczenia, zaś liczy się tylko jej praca. Kiedy jednak wygłosi się tę kwestię w szerszym gronie, natychmiast znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że jest całkiem na odwrót. Że to kolor sztucznej przynęty ma fundamentalne znaczenie przy połowie drapieżników. I komu tu wierzyć?

Najlepiej by było zawierzyć własnym doświadczeniom. Ale to znowu nie jest takie proste. Bo nawet wędkarz z ogromnym stażem wykorzystuje zaledwie ułamek ułamka dostępnych przynęt, ich modeli, wielkości, kolorów. A gdyby nawet wykorzystał cały arsenał - to czy dałby radę każdej z przynęt poświęcić odpowiednio dużo czasu i sprawdzić jej działanie w różnych warunkach pogodowych, łowiskach, porach roku, aby jednoznacznie stwierdzić, że ta jest świetna, a ta znowu beznadziejna?

Forrest Gump w kapitalnej powieści Winstona Groom'a mawiał: "Jeżeli nie chcesz wyjść na idiotę, unikaj stanowczych twierdzeń". Mało gdzie ta zasada ma tak szerokie zastosowanie, jak w wędkarstwie. Często słyszymy: "najlepszy na szczupaka jest long dwójka", "jak guma to tylko motor-oil", "wobler musi pracować leniwie". Nie wierzmy temu. Powtarzane slogany nabierają niemal mistycznej mocy. I tak co roku wybucha moda na nowe, rewelacyjne przynęty, które już po roku spoczywają w pudełku ustępując pola kolejnym nowościom.

Była moda na obrotówki Mepps'a, Shad Rapy Rapali, Larseny, kopyta i żabki Mann'sa, gumy Storma. Teraz "wędkarsko trendy" są przynęty Delalande. A każda z tych przynęt miała być rewolucją na wędkarskim rynku. Jak jest w istocie - nietrudno zgadnąć. To co dla jednego świetne i najlepsze, drugi chętnie by oddał niemal za dopłatą, byle zwolnić miejsce w wędkarskim pudełku. Co jest kolejnym dowodem na brak prawd uniwersalnych w wędkarstwie.

Ad rem jednak - bo o kolorach przecież ma tu być mowa, a czytelnik zwiedziony tytułem już się niecierpliwi, czy pozna najlepsze ubarwienie spinningowych przynęt. Proszę bardzo zatem. Najlepsze czytelniku to te, które tkwią w Twoim wędkarskim pudełku. Najlepsze - dodajmy - na konkretny gatunek ryby, w ściśle określonym łowisku, o konkretnej porze dnia i roku, przy danym stanie wody i pogodzie. Naprawdę... Najlepsze przynęty mamy już w pudełkach - cały problem tkwi w tym, aby trafić szóstkę w wędkarskim totolotku. I często jest tak, że wszelkie zasłyszane wcześniej opinie, czy własne doświadczenia można o kant tyłka potłuc.

Pamiętam jak parę lat temu, na pewnym łowisku, ucząc się wytrwale spinningowego rzemiosła, upierdliwie zaglądałem w kiszki szczupakom, skrobanym przez szczęśliwych wędkarzy. Obserwowałem dokładnie, czym żywiły się ryby - a swoje wnioski zapisywałem w głowie, a czasem nawet w notatniku. Po pewnym czasie miałem już jako taki obraz szczupaczego menu. Dominowała w nim niewielka płoć i ukleja, często trafiał się linek. Z rzadka okoń, czy leszcz. Szykując się zatem do spinningowej wyprawy, wyciągnąłem następujące wnioski.

Najczęściej zjadanymi przez szczupaki rybkami w moim łowisku były płocie i ukleje. W związku z powyższym należy wybrać przynęty imitujące w możliwie wierny sposób wygląd i zachowanie tych ryb. Powinne być bardziej podłużne niż paletkowate, nie za duże. Najlepiej w naturalnym kolorze - srebrnym, szarym, białawo-zielonkawym, jak najbardziej realistyczne. Koniecznie z rysunkiem pomarańczowych płetw. Względnie - z uwagi na lina jako pożywienie ryb - można próbować przynęt jednolicie zielonych, ciut bardziej korpulentnych.

Z wędkarskich pudeł wybrałem arsenał przynęt, odpowiadających określonym powyżej kryteriom. Aż przyszedł czas na wielkie łowy. Na pierwszy ogień poszły gumy - Mann'sy, Relaxy i cała moc innych. Srebrne, szare z brokatem, z czarnym grzbietem, z niebieskim grzbietem, z zielonym grzbietem. Efektem było zaledwie kilka pyknięć i parę krótkich ryb. W ruch poszły więc woblery, różne Minnowy, Originale i inne - nie za duże, nie za grube - w kolorach wiernie imitujących białoryb. Niestety i to zawiodło sromotnie. Jedyną przynętą, która przyniosła wtedy jako takie rezultaty był srebrny long Mepps'a - ale i jemu daleko było do miana przynęty - zabójcy.

I tak mijał sezon za sezonem, przynęty, które w innych łowiskach sprawdzały się znakomicie, tutaj zawodziły. Był nawet taki sezon, podczas którego odpuściłem sobie na tym łowisku spinningowe łowy, koncentrując uwagę na białorybie. Traf chciał, że wpadło mi któregoś dnia w ręce "Wędkarstwo jeziorowe" Andrzejczyka. A w nim, na jednym ze zdjęć prezentował się przedziwny wobler Abu. Nie dość, że o kosmicznym kształcie, to jeszcze w zabójczym kolorze, zwanym a angielska "redhead", a po naszemu "apacz" lub "patriota". Pół-czerwone, pół-białe to było, a imć Andrzejczyk zapewniał, że to godna uwagi przynęta.

Eureka - krzyknąłem - i w szaleńczym pędzie jąłem przebierać w pudłach i torbach, szukając wszystkiego, co biało-czerwone. Nawet nabyłem z rozpędu wędkarski termos w tych niespecjalnie - przyznajmy - maskujących barwach. Każdy chyba zna takie uczucie słodkiej niepewności i ciekawości, kiedy pojawia się nowa teoria do sprawdzenia. Jeszcze amok na dobre nie minął, a już byłem na wodzie i testowałem odkurzone przynęty.

Pierwsze próby nie były specjalnie udane. Kolory dzikie, przynęty duże i paletkowate - to nie mogło tak po prostu zadziałać. A jednak... zadziałało. Kiedy tylko robiło się pochmurnie i wietrznie, lub kiedy słońce zachodziło za horyzont - przynęta zaczynała wabić chyba wszystkie szczupaki z okolicy. Uderzały w nią jak głupie, a zazdrosne oczy innych wędkarzy - notabene łowiących na małe wabie w naturalnej barwie - usiłowały z oddali rozpoznać tajemnicę sukcesu.

Łowi się jednak nie tylko o zmierzchu i w złą pogodę. Należało więc spróbować czegoś nowego, co odpowiadałoby rybom i w słoneczne, upalne dni. Jednym z mało testowanych wariantów kolorystycznych pozostawał okoń. I ten właśnie okazał się świetnym dopełnieniem "redheadów". Najlepsze były okonie jasne, z akcentem fluo na brzuszku i wyraźnymi pasami. Wystarczyło jednak puścić w ruch przynętę w okoniowej barwie, ale bez pasków, aby nie mieć żadnego brania. Doświadczył tego kolega, który dopiero po domalowaniu pasków czarnym, wodoodpornym mazakiem - odnotował natychmiastowe zwiększenie skuteczności przynęty.

Z czasem okazało się, że przynęty o których mowa, wcale nie musiały być dokładnie w tych kolorach, w jakich były. Okoń równie dobrze mógł być zrobiony pisakiem z woblerka o naturalnej barwie, podobnie działał rysunek makrelki na przynęcie (Rapala to wie, nieprawdaż?), a "redhead" równie dobrze mógł być "blackheadem" (swoją drogą czy ktoś próbował łowić na trolingowy wobler - pół czarny, pół-biały?). To wszystko pozwoliło mi na wyciągnięcie wniosków co do mojego łowiska i zachowania się ryb tam bytujących. Konkretnie szczupaków. Na swoje potrzeby ułożyłem taką oto teorię...

Nie jest tak bardzo ważne, jaki kolor ma przynęta - chociaż obojętne to też nie jest. Najważniejszy dla szczupaka w moim łowisku jest kontrast. To, co łączy najskuteczniejsze tam przynęty to właśnie wyraźny rysunek, który prawdopodobnie bardziej pobudza ryby do ataku przy wyjściu do przynęty i ułatwia im celne uderzenie. A wszystko to przy założeniu, że optymalnie dobrało się wielkość, kształt i charakter pracy przynęty. W tym konkretnym przypadku były to duże obrotówki, Predatory Mann'a, a nade wszystko - średnie woblery o paletkowatym kształcie i dość żwawej akcji. Wytłumaczenie jest tylko intuicyjne. Obalona została pierwotna teza, jakoby tylko przynęty zbliżone wyglądem do naturalnego pożywienia dawały szansę na rybę. Naturalnych wabików szczupak ma po dziurki w nosie. Bije w coś, co go wyraźnie pobudza swoją agresywną pracą, robi dużo szumu w wodzie, a do tego jest łatwo zauważalne.

Niestety - nie są to zasady uniwersalne. Mniej lub bardziej pasują do kilku łowisk, w określonych warunkach. Ale ale... Czy na pewno niestety? Czy wędkarstwo byłoby tak pociągające, gdyby dało się spisać cały kunszt wędkarski w punktach i wydać jako uniwersalny podręcznik skutecznego łowienia? Czy nagłe, intensywne i niewytłumaczalne żerowanie ryb po dłuższym okresie posuchy nie ma w sobie czegoś niezwykłego? Wreszcie - czy testowanie nowych kształtów, wielkości, kolorów przynęt w coraz to innych łowiskach nie jest pasjonujące? Długo by można na ten temat, ale nie rozpiszę się więcej. Właśnie rozłożyłem pudła na podłodze i zasiadam do wybierania przynęt na kolejny wyjazd. Eksperymentów nigdy dość i właśnie do nich serdecznie zachęcam.

Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=869