Najpiękniejsze wspomnienie...
Data: 07-06-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Chciałem opowiedzieć pewną historię, która wydarzyła się 4 lata temu. Jestem bardzo młodym wędkarzem bo mam zaledwie 18 lat, ale uważam, iż nabyłem już sporo doświadczenia. Doskonalę się dalej, z każdym wyjściem na ryby ze spinningiem. Wtedy to były początki, wtedy był jeszcze spławik, a to wydarzenie miało duży wpływ na zmianę ukochanej metody.



Wakacje to dla mnie czas szczególny, kiedy w całości poświęcam się swojemu hobby. Teraz już w trochę mniejszym stopniu, wiadomo z wiekiem obowiązków przybywa, ale wtedy te 70 wolnych dni oznaczało 70 dni spędzonych nad wodą. Najczęściej była to pobliska Lubianka. Wtedy jeszcze łowiłem z bratem ciotecznym, któremu ni z tego, ni z owego 2 lata temu odmieniło się i rzucił wędki w kąt. Co dzień była więc pobudka o 6-tej, zanęta, robaczki i 3 godziny zabawy z 15 centymetrowymi płotkami i uklejkami.

Szczególnie męczace było taszczenie spławikówek w plecaku, zanęty i wiaderek na rowerze. Jak tak się teraz zastanawiam to myślę, iż właśnie dlatego czasem braliśmy spinningi bo sprzętu było 5 razy mniej. I tak od czasu do czasu wybieraliśmy się polować na "szczupce", na lubiankowe molo. Wyniki zawsze były zerowe, nigdy nie złowiliśmy nawet malutkiego okonka. Powodów nie trzeba nawet szukać, gdyż teraz widać je jak na dłoni. Minumum 5 centymetrowe twistery prowadzone po powierzchni na trzymetrowej wodzie raczej nie mogły przynieść większych efektów.

Pewnego sierpniowego dnia umówiliśmy się z bratem jak zawsze pod szkołą. Mój brat powiedział, że ma dosyć wożenia tego bajzlu i chociaż jeden dzień da odpocząć plecom i weźmie spinning. Ja postanowiłem wziąć jednak spławikówkę. Szybka jazda i ze względu na spinning brata lądujemy na molo. Szybkie podnęcenie i łowimy. Co jakiś czas "ogromne" płotki przerywały monotonię łowienia. W końcu i im chyba się znudziło, więc totalne bezrybie. Brat już dawno odłożył spinning i wziął się za czytanie jakiejś gazety. Z nudów siadłem koło niego wziąłem spinning i zacząłem rzucać, jednocześnie prowadziłem rozmowę z bratem.

Przez godzinę oczywiście nie zanotowałem nawet brania, które i tak wtedy dla mnie byłoby niesamowitym sukcesem. Za radą brata założyłem jakiegoś niedużego twisterka, którego na ruskim teleskopie i żyłce, podejrzewam jakieś 0,25 mm, nawet nie czułem. W końcu brat zaczął marudzić o powrocie do domu. Powiedział, że jak chcę, to żebym został ale rzucam jeszcze raz i zwija swój spinning i jedzie do domu. Nie chciało mi się siedzieć i powiedziałem, że wracam z nim. Ale na ten ostatni rzut jeszcze się skusiłem, chciałem żeby trwał jak najdłużej więc postanowiłem dać chociaż raz opaść przynęcie do dna.

Wychowany na radach p. Andrzeja Zielińskiego z WW zacząłem, tak jak to nieraz pisze w swoich artykułach, skakać po dnie. W pewnym momencie podczas takiego skakania bardzo delikatnie przygięła się szczytówka. Odruchowo przyciąłem i wtedy właśnie zaczął się kabaret. Gdy powiedziałem bratu, że mam rybę odpowiedział w dosyć mało kulturalny sposób, że raczej nie doceni moich żartów w tym upale. Zmienił zdanie gdy szczytówka jego wędki znajdowała się już dobre pół metra w wodzie, a cała wędka bardziej kształtem przypominała koło. Ja podniecony nie miałem pojęcia co robić a hamulec oczywiście zakręcony na amen.

Wtedy nawet nie myśleliśmy, że kiedykolwiek możemy złowić coś dużego. Na zakręconym hamulcu zaczęło się siłowanie i byłem w tym siłowaniu gorszy. Jeszcze chwila i znalazłbym się w wodzie. Zacząłem się drzeć do brata żeby złapał mnie za kurtkę. W takiej śmiesznej pozycji zacząłem siłować się z kołowrotkiem i powoli na siłę nawijać żyłkę. Dociągnąłem rybę pod molo. Nawet na centymetr nie pozwolił podnieść się z dna. Nie mogłem nic zrobić, czułem tylko to charakterystyczne szarpanie, które przypomina mi drażnienie się z psem. Może 5 sekund i koniec zabawy. Wędka, która do połowy znajdowała się w wodzie, nagle wystrzeliła z wody a ja razem z bratem wylądowałem na plecach. Nie wiem czy gadałem z bratem o czymkolwiek innym przez kolejny tydzień.

I tak zaczęło się moje spinningowanie. Jeszcze tego samego dnia wyszedłem ze sklepu wędkarskiego bogatszy o jakieś dwa pudełka przynęt kupionych za pieniądze odłożone na wymarzone spodnie. Parę dni później ojciec kupił mi delikatnego pickerka i od tamtej pory spławikówkę w ręku miałem może ze 20 razy. Zakochałem się w "zębatych" i ta miłość trwa do dziś. Na randkach z nimi jestem częściej niż z choćby najciekawszymi dziewczynami. Z roku na rok coraz częściej na tych randkach nie jestem już jak na początku wystawiany do wiatru, ale przychodzą na nie także moje "ukochane" szczupaki.

Ile razy byłem jeszcze po tego szczupaka to nie wiem czy bym się doliczył. Nigdy nie miałem już z nim nawet kontaktu. Jednak rok temu uczestniczyłem przy podbieraniu z tego miejsca ponad metrowego szczupaka. Wędkarz perfekcyjnie go holował, jednak gdy go zobaczył zgłupiał próbował wyjąć go na molo, na żyłce. Jego przeciwnik wykorzystał to momentalnie. Ciekawe, może to był ten sam? Myślę, że pływa tam do dziś.

karkun







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=872