Konkurs - Czez
Data: 26-07-2004 o godz. 09:15:00
Temat: Bajania i gawędy


Jak tak sięgam pamięcią do kart historii Polski, wspominam czasy jeszcze gierkowskie, kiedy to nam górnikom strzałowym nie było tak źle. W kopalni od czasu do czasu organizowano wycieczki na ryby i grzyby. Często jeździliśmy gdzie popadnie...



Był piękny wrzesień i tylko ryby nie chciały brać.
Przybiegł do mnie na przodek Antek i mówi :
- Mam sprawę do Ciebie.
- Jak wyjedziemy na powierzchnię to pogadamy, a teraz uważaj, bo czasu nie mam – mówię zdenerwowany.
- Jak wyjedziemy, to w sobotę co najwyżej w sufit będziesz patrzył – mówi Antek wściekły jak byk z hiszpańskiej corridy.
- A co się stało ?
- Na grzyby jedziemy !!!
- To teraz mi głowę zawracasz grzybami ? Nie widzisz, że mamy awarię.
- Widzę, ale muszę już zadzwonić. Trzymają mi dwa miejsca na wycieczkę w szczecińskie.
- Kiedy ?
- Jedziemy w sobotę wieczorem, a w niedzielę jesteśmy z powrotem. Grzybów zatrzęsienie, koszami zbierają.
- Dobrze Antku zapiszemy się, ale Marysia będzie wściekła.

Po wyjeździe z dołu idę do łaźni, gdzie możemy palić papierosy i szukam Antka. Znajduję go i pytam :
- Załatwione ?
- Mamy szczęście załatwione.
- Dokąd jedziemy ?
- Gdzieś w szczecińskie na wielkie grzybobranie, stary funduje autobus, a kto o tym wie, ten jedzie.

W sobotę wieczorem przy zbiórce widziałem wielu górników z różnych oddziałów, ale był kierownik wycieczki i do autobusu zapraszał zgodnie z listą.

Droga długa i trzeba było się zdrzemnąć, więc spaliśmy. Rano byliśmy na miejscu. Kierownik mówi :
- Jesteśmy na miejscu, nie trzeba daleko chodzić, grzybów wystarczy dla wszystkich, a w autobusie radio będzie grało, gdyby ktoś bał się daleko odejść. O szesnastej odjeżdżamy i jak któryś nie zdąży, będzie wracał pociągiem.

Wiedzieliśmy już wszystko i biegniemy do lasu. Dwa kroki i stop – taki zajączek rośnie, że ślepy by go zobaczył. Szybko do wiadra i już chcę biec dalej, a tu drugi – nie stanę myślę sobie, tyle ich tam jest. Antek woła :
- Rysiu chodź tutaj, mam ich chyba wywrotkę, nie dam rady zebrać.
- Ja też. Chodź zapalimy, zostaw je.
Przyszedł i zastanawiamy się.
- Jak je zbierać skoro zaraz będziemy mieć pełne obydwa wiadra – spokojnie stwierdził Antek.
- Też tak myślę.
- Zbieramy same malutkie, a resztę zostawiamy.
- Ale mnie ręce świerzbią do tej reszty.
- To sobie je wsadź do kapelusza niezdaro. Wsadzisz dziesięć grzybów i masz pełny.
- No, to prawda.

Chociaż zbieraliśmy same malutkie, to w wiadrach szybko zabrakło miejsca. Idziemy do autobusu. Tam już prawie wszyscy siedzą na trawie wzdłuż nasypu kolejowego. Jeden wyciąga kiełbasę, drugi pół litra i już jest gościna jak to hanysy mówią.

O szesnastej wszyscy byli pijani. Dobrze, że grzyby były już w bagażniku, więc jakoś się wtoczyliśmy do autobusu. Jak ruszyliśmy, to kierownikowi wycieczki coś do głowy wpadło, żeby nas policzyć, bo tego kto i gdzie siedział nikt już nie wiedział.
Liczy, liczy i zorientował się, że jednego brakuje. Kazał kierowcy wracać i przyjechaliśmy na to samo miejsce. Patrzymy, leży safanduła kompletnie pijany. Jeden z tych, którzy byli jeszcze sprawni, zszedł po niego i wtoczył go do autobusu.
Teraz już wracamy do domu w komplecie.

Nad ranem przyjechaliśmy. Zbudziliśmy się i każdy szykuje się do domu. Budzę tego safandułę, bo coś za dużo wódki wypił, żeby dał kierownikowi na piwo, za to, że po niego wrócił.
- Wstawaj już jesteśmy w domu ! Krzyczę mu do ucha.
- Wo bin ich ? Was ist das dom ?
- Przyjechaliśmy już pod kopalnię. Wychodź z autobusu.
Otworzył oczy patrzy się i pyta :
- Was ist das kopalnia ? Wo ist mein Fahrrad ?
- Jaki farad ? Na grzyby pojechaliśmy, a nie na Wyścig Pokoju...
- Wo bin ich ? Wo ist mein Fahrrad ?
- W Czerwionce obok kopalni, a Ty co tak o tym faradzie mówisz ? (...)

Jak się okazało to nie był żaden z naszych. Niechcący porwaliśmy obcego człowieka, kolarza z NRD, trenującego w Polsce. Dyrektor kopalni wziął go do domu, nakarmił, zapłacił za rower i kazał odwieźć służbowym autem.

W poniedziałek w kopalni ogłoszono przez megafon, że wszystkie wycieczki są odwołane. Pamiętajcie, aby po wódce nie jeździć żadnym pojazdem, a broń Boże w miejsca gdzie zatrzymują się autokarowe wycieczki.

Gdyby teraz czytał to ten safanduła z NRD, to go pozdrawiam i niech napisze w komentarzu, czy mu Erich nowy lepszy rower sprawił, czy sam go musiał kupić za pieniądze otrzymane od dyrektora kopalni.

*******************

Bohaterem opowiastki uczyniłem enerdowskiego kolarza po pierwsze ze względu na trudność w tłumaczeniu, a po drugie Oldi sam pisze o Wyścigu Pokoju ;-) Podejrzewam jednak, że enerdowiec nie był pod wpływem wódki tylko koksu. Myślę też, że nie napisze nam nic w komentarzu, gdyż pewnie teraz ma na imię Helga i jest szczęśliwą żoną byłej mistrzyni olimpijskiej w pływaniu, która zwie się obecnie Hans.

Czez







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=911