Wędkarstwo podlodowe, czyli jak to robią inni
Data: 05-12-2002 o godz. 14:01:49
Temat: Bajania i gawędy


Nie wiem ilu z Was łowi z lodu, ale może zainteresuje kogoś, jak ta wędkarska dziedzina wygląda w innych stronach świata. Sporo osób jeździ latem do innych krajów, ale czy ktoś próbował wojażować zimą?

Tak, jak kiedyś napisałem, wędkarstwem interesuję się od 40 lat. Moje pierwsze zimowe wędkowanie miało miejsce jednak dopiero w 1990 r. na jeziorze Simcoe, w prowincji Ontario. Firma, w której pracowałem, zorganizowała zawody wędkarskie. Tak więc nie bacząc na to, że nigdy podlodówki nie miałem w ręku, zapisałem się na listę.

W dniu zawodów, sporo przed świtem, zebraliśmy się przed siedzibą firmy. Było chłodno; termometr wskazywał coś poniżej –20 stopni Celsjusza. W ekipie liczącej około 50 osób było 3 Polaków, 2 kolegów z Nikaragui, 1Argentyńczyk. Pozostali, jak się można domyślić, byli Kanadyjczykami. My - ubrani w ciepłe gacie, dresy i kombinezony. Kanadyjczycy na luzie - lekkie kurtki, dresy, niektórzy nawet obuci w adidasy. Widząc ich ubiór, miałem duże wątpliwości, czy wytrzymają chociaż kwadrans na lodzie (zawody miały trwać 8godzin).
Nad Simcoe jedzie się z Toronto półtorej godziny, więc na miejsce dotarliśmy jeszcze po ciemku. Simcoe to duże jezioro: ma ponad 40 km na osi N-S i ok. 30 km na linii W-E. W jeziorze występują wszystkie gatunki ryb znane u nas, np.: lake trout (nie wiem, czy występują w Polsce), lake herring (bardzo podobny do naszej sielawy, tylko że bierze na wahadłówki podlodowe wielkość Gnoma 2). Nie jest to na pewno sieja, która także występuje w tym jeziorze i nazywa się whitefisch.

Wracając jednak do zawodów. Na brzegu czekały maszyny samojezdne na gąsienicach, zwane bombardierami. Do takiego urządzenia wsiadało 8-10 osób i wio! Na jezioro. Nie powiem, żebym nie miał obaw, co do wytrzymałość lodu. Kiedy ruszyliśmy, miałem wrażenie, jakbyśmy jechali szosą. Nie, nic mi się nie pomyliło: odgarnięta warstwa śniegu a w zaspy po bokach wetknięte gałęzie choinek, żeby nikt nie zabłądził po ciemku czy w czasie śnieżycy. Zaczęło już świtać i... kolejna zagwozdka. Widzę pełno domków na lodzie. Wysadzono nas przy kilkunastu takich chałupkach i rozlokowano po 6 osób w domku.
Ja z dwoma kolegami i Latynosami dobraliśmy się razem idealnie - wszyscy pierwszy raz na lodzie. Jedyna różnica między nami polegała na tym, że my już lód w życiu widzieliśmy a oni nie. Chłopcy nawet wędek nie mieli, bo u nich łowi się "na rękę".
Domek, w którym nas zakwaterowano, miał około 2 m szerokości i 3-3,5 m długości. W krótszej ścianie były drzwi, naprzeciwko nich, na półce, kuchenka gazowa na 2 lub 3 palniki. Pod sufitem wisiała gazowa lampa. Wszystko podłączone było do 200 litrowej butli, stojącej za domkiem. Wzdłuż dłuższych ścian domku były siedzenia: najczęściej gąbka obita dermą lub styropian. Nóg nie trzeba było trzymać na lodzie, bo kilkanaście cm nad lodem umocowano specjalnie w tym celu grubą dechę. Łowiło się w otworze o szerokości 30-40cm, który ciągnął się od drzwi do kuchenki.
Trzeba zaznaczyć, że wynajmując taką chatkę, można z góry zadysponować, jakie ryby chce się łowić. Właściciel takiego osiedla zapewniał żywce w nieograniczonych ilościach. Nas wywieziono w rejon, gdzie podobno miały być sieje i pstrągi. Oprócz wędek podlodowych kupiłem jeszcze coś, co polecono mi w sklepie. Otóż od ciężarka z uszkiem, do którego wiązało się żyłkę, odchodziły 2 druciane ramiona, do których przywiązywało się krótkie odcinki żyłki z hakami. Jednym słowem: zero finezji. Na takie urządzenie łowiłem okonie, ale nie była to żadna rewelacja. Okonie wyglądały, jak z jednego rocznika - wszystko po 25-28cm.
Szybko też zrozumiałem, dlaczego Kanadyjczycy tak lekko się ubrali. Po 30 minutach spędzonych w takim ogrzewanym domku, zostaliśmy tylko w dresach. Dodatkowo nasi koledzy zabrali ze sobą butelkę rumu, a my mieliśmy nasz ojczysty napój, którymi to trunkami umacnialiśmy międzynarodową przyjaźń. Poważnym kłopotem okazał się brak odpowiedniego naczynia do wznoszenia toastów. Ostatecznie nadaliśmy butelkom przechodni charakter.
Śmieszne były pierwsze próby "picia z gwinta" czynione przez Latynosów. Trzeba jednak przyznać, że im dalej, tym lepiej im szło i po kilku toastach wcale nam nie ustępowali.

Zawody wygrał Kanadyjczyk łowiąc 2 sieje i okonie. Sieje miały gdzieś tak po jednym kilogramie. Ja zająłem ósme miejsce z ponad 6 kg złowionych ryb, co uznałem za olbrzymi sukces.
Od tamtej pory wędkowanie zimą tak mi się spodobało, że na lodzie bywam bardzo często - z różnymi wynikami i z różnymi przygodami. Bywało śmiesznie i bywało tak, że serce podchodziło do gardła. Ale to jest właśnie urok tamtych rejonów i podlodowego wędkowania.







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=93