Konserwowanie rybek domowym sposobem
Data: 19-11-2004 o godz. 09:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Martwe małe rybki wykorzystuje się do łowienia drapieżników. Oczywistym jest, że najlepsze są rybki świeże, ale nie zawsze takimi możemy dysponować. Niekiedy spowodowane jest to brakiem czasu, aby takowych nałowić, kiedy indziej (szczególnie późną jesienią) złowienie ich wcale nie jest takie proste.



Pozostaje nam przygotować zapas „trupków” na ciężkie czasy.

Jak to zrobić?

Jest kilka metod: suszenie (chyba takie zwłoki są mało skuteczne – nie wiem - nigdy na takie nie łowiłem), mrożenie (najpopularniejsza metoda) i konserwowanie.

Konserwowane małe rybki to jest to! Można już coś takiego kupić, ale niestety są dość drogie. Przed sezonem sandaczowym postanowiłem samemu narobić sobie „konserw”.

Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Tutaj bardzo pomocny okazał się Internet. Znalazłem dużo informacji na ten temat i firmę trudniącą się dystrybucją konserwantów spożywczych. Czego tam nie było! Wszystkie możliwe „E”. Nawiązałem kontakt z lokalnym dystrybutorem i po wyjaśnieniu mu, o co mi chodzi powiedział czego będę potrzebował. Gdy okazało się, że u niego zaopatruje się bardzo znana na rynku wędkarskim z produkcji konserwowanych rybek firma byłem już pewien, że w tym sezonie nie będę martwił się o to, aby mi nie zabrakło przynęty na sandacze.

Był pewien mankament: konserwanty pakowane są w worki po 20 kg, ale jakoś udało mu się załatwić dla mnie opakowanie 2 kg, a na dodatek dostałem malutkie opakowanie (reklamówka) wzmacniacza smaku. Byłem pewien, że uda mi się zrobić super konserwy.

Na początek postanowiłem „wyprodukować” serię próbną. Wpakowałem po 10 uklei do dwóch słoików po dżemie i zalałem je przygotowanym roztworem. Nie będę dłużej trzymał w tajemnicy co to było. Jako konserwantu użyłem (za poradą dystrybutora) tego samego środka, co znana na wędkarskim rynku pewna łódzka firma, czyli sorbinianu potasu (E 202). Wzmacniacza smaku do partii próbnej nie dawałem.

Zadowolony z siebie zakręciłem słoiki i schowałem do lodówki. Ponieważ oryginalne konserwowane rybki mogą być długo przechowywane ja też nie miałem zamiaru ich zaraz używać. Niech sobie spokojnie w lodówce stoją. Latem nie było problemu ze złowieniem uklei, a wiec o moich produktach zapomniałem. Do czasu...

Którejś soboty, pod wieczór, gdy wybieraliśmy się na nockę przypomniałem sobie o nich. Idę do lodówki, odkręcam pierwszy słoik i uderza mnie niesamowity fetor. Niestety eksperyment się nie udał! Tylko dlaczego?

Nie miałem aptekarskiej wagi i sporządziłem mocniejszy roztwór ale myślałem, że w ten sposób osiągnę tylko lepszy efekt. Czy to było powodem porażki? Chyba nie. Rybki mi się nie podobały już nazajutrz po zalaniu ich środkiem konserwującym. Bardzo „puszczały” krew. Cały roztwór zabarwił się na czerwono. W oryginale rybki są tak jakby lekko podsuszone i tylko lekko wilgotne (pakowane w małe foliowe zgrzewki) - moje były cały czas w zalewie. Co zrobiłem źle?

Może na PW jest jakiś technolog wykształcony w tym kierunku, który rozwieje moje (i pewnie nie tylko moje) wątpliwości? Jestem wręcz przekonany, że błąd tkwił właśnie w technologii, tylko gdzie on został popełniony?

Jarpo







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=990