Jotes napisał
Po "zabawie" z sandaczami, rozsiadłem się wygodnie na dziobie łodzi. Otworzyłem
torbę z jedzeniem, nalałem do kubka gorącej herbaty. Byłem bardzo zadowolony z
połowów. W swoich najśmielszych oczekiwaniach, nie marzyłem nawet o takim wyniku
- i to tylko do wieczora!...
Gdy już się posiliłem, emocje opadły, a serce przestało walić jak młotem -
otworzyłem dobrze schłodzone piwko i popijając rozmyślałem, co jeszcze skrywa
moja nowa górka. Jakie jeszcze ryby mogą kryć się w jej pobliżu? Poczułem się w
pełni zrelaksowany i odprężony.
Tymczasem wokół zrobiło się już całkowicie ciemno – nastała noc. W oddali
majaczył jedynie kontur lasu na tle ciemnego, zachmurzonego nieba. Życie jakby
zamarło – zapadło w sen.
Poczułem się znużony, wstałem wcześnie rano, by jechać najpierw na żywce. Potem
nie spałem w ciągu dnia. Nic więc dziwnego, że zmęczenie dawało o sobie znać.
Spojrzałem na zegarek, dochodziła już dwudziesta trzecia trzydzieści. Nie
spodziewałem się więcej brań, no może dopiero przed drugą w nocy coś jeszcze się
skusi. Nastawiłem budzik w telefonie, ubrany już w "piżamę" - na nocki zabieram
zawsze kombinezon zimowy - wymościłem sobie na dziobie łodzi i ułożyłem się do
snu.
Na spotkanie z Morfeuszem nie musiałem wcale długo czekać. Ledwie zdążyłem
przyłożyć głowę do prowizorycznej poduszki, a już za chwilę usnąłem. We śnie
widziałem wszystkie poprzednie brania, słyszałem odgłos szorującego po burcie
dzwonka. I siebie, jak odpinam sygnalizator, zacinam i holuję rybę.
Muszę przyznać, że tegoroczne sandacze nie zachowują się na kiju normalnie. Nie
są słabeuszami, które tylko w początkowej fazie holu walczą i ewentualnie
podczas podbierania. Te od początku do samego końca walczyły, były silne! Ech,
piękny sen!...
Ale cóż to? Pomimo, iż ryba jest już w moich rękach, dźwięk dzwonka nie ustaje?
Nadal wyraźnie słyszę jego pobrzękiwanie? Otworzyłem oczy, już chciałem obrócić
się na bok, gdy wreszcie do mnie dotarło, że ja naprawdę to słyszę!
Zerwałem się momentalnie do pozycji siedzącej! Jednym ruchem włączyłem latarkę
czołową i oświetliłem miejsce, gdzie ustawiony był kijek - ten bliżej mnie.
Podwieszony na żyłce i odciągnięty w bok sygnalizator, podskoczył lekko,
przesunął się po burcie o jakieś pięć centymetrów, na chwilkę zatrzymał…A potem
ruszył w kierunku kija, bez specjalnego pośpiechu.
- O, jest branie, ale to nie jest duża ryba. Te zawsze biorą bardzo agresywnie,
potrafią nieźle strzelić dzwonkiem o blank wędziska - przeleciało mi przez myśl.
Do tego brania nawet nie wstawałem - miałem już tyle emocji tego wieczora, że
już mi specjalnie nie zależało na wyjęciu kolejnego mikrusa. Po delikatnym
braniu byłem pewien, że mam do czynienia z niewymiarową rybą.
Na siedząco odpiąłem dzwonek, kołowrotkiem wysztramowałem żyłkę, jednak jeszcze
nie zacinałem. Czekałem na wyraźny ruch ryby, by mieć pewność, że zatnę w
odpowiedniej chwili.
- Jest! - poczułem jedno, potem drugie lekkie szarpnięcie…
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Do zacięcia nie użyłem zbyt wielkiej
siły, nie chciałem zrobić krzywdy niewymiarkowi. W tym momencie stanąłem jak
wryty. Kij zamiast polecieć gdzieś do góry - stanął w miejscu, szczytówka
zapulsowała. Poczułem jak jego wygięcie coraz bardziej narasta, aż usłyszałem
wyraźnie dźwięk hamulca, odpuszczającego rybie żyłkę.
- O rety! To nie są przelewki, to konkretna ryba!
Stanąłem na łodzi i natychmiast skwitowałem ponownym - tym razem potężnym
zacięciem Rozjuszyłem to coś na drugim końcu zestawu. Zbaraniałem zupełnie! Ryba
zaczęła odjeżdżać, wybierając z kołowrotka żyłkę trzydziestkępiątkę, pomimo
mocno dokręconego hamulca - aż łódź wyraźnie przechyliła się na burtę.
Nie byłem pewien, co uwiesiło się na haku. Na szczupaka mi nie pasowało, bo nie
stosuję przyponów - żyłkę odciąłby bez problemu. Sum? Też chyba nie, ten walczy
zupełnie inaczej.
Dokręciłem mocniej hamulec - mogłem sobie jeszcze na to pozwolić. Teraz ryba
pompowała szczytówką kija i zataczała koło, trzymając się wciąż głębokiej wody.
- To musi być duży sandacz - pomyślałem i zaraz przypomniałem sobie, że przecież
te wcześniejsze też tak zaciekle walczyły.
Odczekałem, aż ryba trochę się uspokoi i z kolei ja zacząłem pompowanie. Raz za
razem, to podnosiłem szczytówkę do góry, to opuszczałem jednocześnie zwijając
żyłkę. Ryba była coraz bliżej łodzi. Już wydawało mi się, że za chwilę znajdzie
się przy powierzchni, gdy ta dała nura wprost pod łódź.
Zanurzyłem kij pod wodę i zacząłem lekko tupać i kopać w burtę, by odstraszyć ją
i nie pozwolić na przejście pod łajbą, gdzie mogłaby zaplątać się w kotwice.
Pomogło! Ryba wyszła i zaczęła ponownie harce przede mną.
Teraz sięgnąłem po podbierak. Położyłem go na burcie, końcówkę przekładając
między nogami. Pozostało mi jeszcze tylko podebrać rybę.
Gdy podciągnąłem ją do powierzchni, zdębiałem - sandacz! Ryba była większa od
mojego podbieraka. Jedną ręką trzymałem zanurzony w wodzie podbierak, a drugą
wciągnąłem rybę nad siatkę. Nie mieściła się, ale oparłszy środkową część tyczki
podbieraka o burtę, przycisnąłem końcówkę w dół, by przy pomocy takiej dźwigni
ryba zgięła się i wpadła do siatki.
Odłożyłem kij i zająłem się zdobyczą. Był imponujących rozmiarów i było co,
przenosić przez burtę.
Położyłem go na podłodze łodzi, odpiąłem z agrafki żyłkowy przypon i wypiąłem
hak z jego pyska.
Po wyjęciu z siatki podbieraka zmierzyłem rybę. Miała 101 cm! - o 5 cm mniej niż
mój dotychczasowy rekord.
Teraz pozostało jeszcze tylko uwiecznić moją zdobycz na fotografii. Zawsze mam
pod ręką "dyżurny" aparat, który ustawiłem teraz na akumulatorze i skrzyneczce
wędkarskiej, włączyłem samowyzwalacz, szybciutko zapozowałem z rybą i… ciach!
Sandacz majtnął się w moich rękach, wywinął kozła i po kolanach zsunął się na
podłogę. Oczywiście nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że
pokrywą skrzelową boleśnie rozciął mi kciuk. Krew natychmiast spłynęła aż do
rękawa, ale bardziej w tym momencie zalewała mnie szewska pasja. Kląłem na czym
świat stoi.
Wytarłem szybciutko krew, uruchomiłem ponownie samowyzwalacz i tym razem udało
się zrobić fotkę, a nawet trzy.
Gdy podziękowałem już sandaczowi za współpracę, zmontowałem na nowo zestaw i
zarzuciłem w to samo miejsce - na ten sam blat, na 8,5 m głębokości.
Sandacz tak bardzo rozciął mi kciuk, że przez godzinę nie mogłem zatamować krwi.
Non stop cieniutką stróżką sączyła się po palcu. Owijałem ręcznikiem - gdzież
tam! - krwawiłem jak wieprzek. Wreszcie po wielkich trudach udało się, ale palec
wciąż bolał i szczypał. Wcześniej nie zwracałem na ten ból uwagi. Otrzymałem
taką dawkę adrenaliny, że ból jakby nie istniał.
Przeniosłem się z obrotowego krzesła na dziób, usiadłem i usłyszałem dzwonek -
ten sam, który przed kilkudziesięcioma minutami podwiesiłem pod kijem.
Spojrzałem odruchowo i zobaczyłem to samo, co przy poprzednim braniu. Dzwonek
drgnął i zaczął sunąć w kierunku kija - jakby ktoś "replay" włączył.
Odpiąłem dzwonek i tym razem już ciąłem rybę zdecydowanie i mocno. Cała akcja
powtórzyła się od nowa, ale ryba z pewnością nie była ta sama. Była co najmniej
tak duża, ale następna, kolejna z tej samej półki.
Poczułem się jakoś dziwnie, dreszcz przeszedł przez całe moje ciało aż do czubka
głowy. Dziwna fala gorąca i dziwna moc mnie ogarnęła. To wszystko dało mi jakąś
silę, nagłe uczucie, że mógłbym chwycić nawet diabła za rogi. Adrenalina?
Wszystkie czynności związane z zaciętą rybą, były dokładnie takie same:
zacięcie, ostre pompowanie ryby, potem ja pompowałem kijem, podbierak pomiędzy
nogi…
Niestety, nie dane mi było nawet podciągnąć jej do powierzchni - zobaczyć,
ocenić wielkość. Była tuz, tuż i w tym drastycznym momencie, w ostatniej fazie
holu - wypięła się z haka. Szlag!
Resztę tej nocy - do białego rana - przesiedziałem na krześle. Nie żałowałem
zerwanej sztuki i tak złowiłem więcej, niżbym mógł się spodziewać. Nie pierwsza
to ryba, która ze mną wygrała. Na tej górce, jeszcze tego samego tygodnia,
przegrałem pojedynek z kolejnym takim sandaczem - więc i nie ostatnia.
* * *
Ta górka ma w sobie coś! Coś, co przyciąga tu piękne sandacze, ale nie tylko je.
Widziałem w jej pobliżu ogromne sumy - jeszcze nie złowiłem żadnego godnego
uwagi, ale wiem chociaż, że tam mieszkają. Mnie również przyciąga do niej ta jej
magia, zasobność i tajemniczość.
Jotes