zamki napisał
Wieczorna szarówka za oknem szybko otuliła drzewka w sadzie. Jak to w paĽdzierniku chwila i już było ciemno. Plan na jutro był prosty. Wstać i jechać na ryby.
Wi¶ta wio łatwo się mówi ... z tym wstać już od jakiego¶ czasu bywało coraz ciężej. I wiek a najbardziej zdrowie się sprzeciwiało.
Noc a raczej kilka godzin snu minęło bardzo szybko i wstał. Nie przy¶niło mu się nic, nie wiedział czy to dobrze czy też Ľle. Czerń nocy zalegała jeszcze w sadzie , kiedy wyjeżdżał z podwórka swoim starym samochodem na asfalt. Kilka minut jazdy i był na ł±ce nad swoj± ulubiona zatok±.
Łowił tu od zawsze i o każdej porze roku. PóĽnym latem zasadzał się na duże leszcze, wcze¶niej łowił sumy a wiosn± szczupaki. Dzisiaj przyjechał spróbować złowić sandacza, na okonie przyjdzie czas jak woda zamarznie.
Złożył wędkę i uzbroił koniec linki w przynętę, w tę ¶mieszn± galaretowat± gumkę przypominaj±c± żyw± rybkę. Kiedy¶ łowił na żywca ale dzierżawca wody zabronił łowić na takie przynęty.
No cóż, jego woda jego prawo.
Zarzucił kilka razy na wprost na plaży gdzie się latem k±pały dzieci z wioski. Nic się nie wydarzyło, przestał rzucać i zacz±ł obserwować wodę.
Kilka, kilkana¶cie minut w ciszy i skupieniu patrzył i przypominał sobie swoje wędkarskie przygody jakie przeżył nad t± wod±. Pamiętał prawie wszystkie duże ryby jakie tutaj złowił. Najbardziej cieszył się ze złowienia suma, wielkiego suma wci±ż żywej legendy tej wody bo go wypu¶cił żeby dalej pływał.
Węgorze zabierał. Bardzo mu smakowały. Nie łowił ich zbyt dużo , kilka rocznie. Nie traktował nigdy ryb jako prowiantu w swoim domu. To było hobby. Czasem zabrał leszcza, czasem większego okonia chociaż okonie bardzo szanował wiedz±c, że aby urosły duże musz± żyć co najmniej kilkana¶cie lat unikaj±c wędkarskich zestawów i rybackich sieci, których było tutaj coraz więcej.
Podszedł do samochodu, otworzył klapę bagażnik i przysiadł na jego krawędzi. Było już na tyle widno, że widział drugi brzeg, skarpę i bukowy las z pożółkłymi li¶ćmi. Był młodszy to tam czasem zagl±dał, żeby złowić kilkana¶cie kiełbi na rybn± zupę. Tylko tam bytowały i próżno ich szukać gdziekolwiek indziej w tym jeziorze. Bardziej w prawo przy wypływie rzeczki swój rewir miały krasnopiórki. Lewa strona jeziora była bagnista i królowały tam karasie. Kiedy¶ żółte i okr±głe jak talerzyk zwane królewskimi a dzisiaj jakie¶ takie blade zwane japońcami, które tamtym nie mówi±c o wygl±dzie nawet w smaku ustępowały.
Lubił karasie zamknięte w słoiku w zalewie octowej. Zawsze na zime miał kilka takich słoiczków, żeby było czym przegryĽć do kieliszka prymuszki, któr± czasem z s±siadem katar leczyli. S±siad odszedł w tamtym roku, a karasie nie brały. Wszystko się kiedy¶ kończy.
Długo tak siedział aż zdrętwiała noga.
Pomy¶lał o swoim wędkowaniu jakie ono dzisiaj jest i podziękował bogu za te chwile, które wci±ż może spędzać nad wod±.
Zamki